wtorek, 11 października 2016

93. Toast za jawność Szczecin 2016



3 października, w Szczecińskim Inkubatorze Kultury, odbył się pierwszy lokalny Toast za jawność. Na spotkanie przybyło dwadzieścia dziewięć osób (piszę dokładnie, bo jak napiszę, że około trzydziestu, to ktoś może pomyśleć, że było nas dwadzieścia trzy sztuki :P), co jak na datę i okoliczności uważam za super wynik. Większość z nas przybyła bezpośrednio z Czarnego Protestu, co doceniam – trzeba się było urwać nieco wcześniej, bo protest kończył się o 18.00, a nasze spotkanie o tej porze właśnie się zaczynało.
Celem spotkania było wzajemne poznanie się środowiska strażniczego w Szczecinie, wymiana doświadczeni i tworzenie wspólnego frontu w zakresie patrzenia władzy na ręce. Poza „szeregowymi”mieszkańcami przybył też jeden ze szczecińskich radnych – Wojciech Dorżynkiewicz, kilka osób z rad osiedli oraz Szymon Osowski i Bartosz Wilk- członkowie zarządu stowarzyszenia Sieć Obywatelska Watchdog Polska.

Spotkanie zaczęłam od przypomnienia, że ustawa o dostępie do informacji publicznej właśnie skończyła piętnaście lat. Wywołało to zdziwienie – większość uczestników uważała, że twór ten to nowalijka. Następnie przystąpiłam do przesłuchania Anny Bieleckiej z Klubu Kniejołaza, która to organizacja w swojej działalności strażniczej na rzecz ochrony przyrody, a zwłaszcza Puszczy Bukowej dorobiła się nie tylko kilku spektakularnych sukcesów, ale także własnych sygnalistów. Dla przypomnienia i w uproszczeniu – sygnalista to osoba pracująca w strukturach, w których coś nie gra, informująca o tych nieprawidłowościach. Klub Kniejołaza poza wygraną batalią o wizję lokalną Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, nagłośnieniem sprawy nie działającej oczyszczalni ścieków w Kołowie, czy batalii przeciwko zabudowie polan śródleśnych Puszczy Bukowej, ma także na koncie skuteczną akcję przeciwko lokalizacji nowego budynku dyrekcji Lasów Państwowych w otulinie Puszczy Bukowej. Ta ostatnia miała zasięg ogólnopolski – odbiła się szerokim echem w mediach. Ania opowiadała o tym dlaczego Klub Kniejołaza podjął działania, jak to robi, jakich ma sojuszników i z jakimi problemami spotyka się w swojej działalności.

Kolejni uczestnicy opowiadali o swoich doświadczeniach z ustawą i dostępem do informacji publicznej. Jak się okazało – nawet radni mają problem z uzyskiwaniem odpowiedzi na swoje pytania. Głos zabierali też przedstawiciele SOWP – Szymon Osowski i Bartosz Wilk. Pytałam, jak wygląda nasze miasto na tle Polski – jeśli chodzi o zainteresowanie i zaangażowanie mieszkańców, ale też jak na wnioski reagują organa zobowiązane do udzielania informacji. Usłyszeliśmy, że nie jesteśmy zagłębiem strażników, ale rozwijamy się w dobrą stronę. Z kolei urzędy reagują różnie – na pewnych obszarach jest u nas całkiem dobrze, w innych – podobnie jak w Polsce – informacje pozyskać można wyłącznie na drodze sądowej. Chwilę zajęła dyskusja dotycząca bezkarności osób podejmujących decyzje odmowne – nie ponoszą konsekwencji nawet wtedy, kiedy sądy przyznają rację wnioskodawcom. Wytworzyła się pewnego rodzaju praktyka w „spławianiu” natrętów – może nie każdy będzie chciał i umiał poradzić sobie w sądzie? (Jeśli nie – podpowiadam - można poprosić o pomoc Watchdogi – TUTAJ adres poradni). Na pewno warto tę dyskusję prowadzić, bo paradoksalnie – my, mieszkańcy, opłacając działalność spółek miejskich czy urzędu, opłacamy także honoraria prawników, którzy odmawiają nam odpowiedzi na nasze wnioski.

Rozmawialiśmy o tym, jak trudno pojedynczej osobie doczekać się odpowiedzi od instytucji. Zastanawialiśmy się, jak to poprawić – poza wsparciem biura porad prawnych Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska. Na bazie doświadczeń Klubu Kniejołaza doszliśmy do wniosku, że ważną rolę odgrywają tu media. A te z kolei najlepiej reagują na dużą grupę ludzi. Konkluzja – aby osiągnąć sukces, musimy się wspierać w działaniach. Stąd też pomysł na spotkania lokalne – byśmy mieli szansę poznać się lepiej. Przypomniałam, że mamy wsparcie nie tylko w sobie, ale też w Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska i organizacjach oraz osobach współpracujących w swojej działalności z Siecią. Nie można bagatelizować tego, wszak to potężne narzędzie i zasięg ma ogólnopolski.

Zaplanowany na spotkanie czas płynął nieubłaganie, zatem przypominając uczestnikom o projekcie wspierania prawników SieciObywatelskiej Watchdog Polska, by mogli nam pomagać, zakończyłam oficjalną część spotkania przy kawie, herbacie i ciastkach. Wznieśliśmy toast „za jawność Waszą i naszą” i przeszliśmy do rozmów w kuluarach.

Spotkanie trwało prawie dwie i pół godziny i było pierwszym tego typu spotkaniem, integrującym lokalne środowisko strażnicze.

Dziękujemy bardzo wszystkim uczestnikom, polecamy się na przyszłość i liczymy na owocną współpracę na wielu płaszczyznach.

p.s. Nagrań nie będzie niestety z przyczyn technicznych – sprzęt nie dojechał na czas. Zawiedzionych bardzo przepraszam. Zdjęcia wstawię, jak tylko do mnie dotrą – przy okazji bardzo proszę osoby dysponujące fotkami o przesłanie ich na inkubatorkulturyotwartosci@gmail.com

czwartek, 6 października 2016

92. Toast za jawność - Warszawa 2016



Na spotkanie w warszawskiej zachęcie przybyło około stu osób. W czasie powitania zarząd stowarzyszenia Sieć Obywatelska Watchdog Polska przekazał, że świętujemy nie tylko dzień jawności, ale także piętnastą rocznicę uchwalenia ustawy o dostępie do informacji publicznej. To dużo i mało. Dużo – bo od tak dawna możemy korzystać z narzędzia do monitorowania władzy, mało – bo tak naprawdę i na szerszą skalę to narzędzie jest używane od kilku zaledwie lat. Kiedy sobie to uzmysłowiłam, jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że w Polsce prawdziwa edukacja obywatelska zawodzi na całej linii. Dzieci i młodzież uczą się formułek o władzy, a bardziej przydatne byłaby praktyczna nauka korzystania ze swoich praw – między innymi na przykład warsztaty z pisania wniosków o udostępnienie informacji publicznej. Oczywiście – to utopijne marzenia, bo władza nie lubi, kiedy obywatel ją podgląda – sama nie zrobi nic, by kształcić świadomych swoich praw obywateli, bo to jest uciążliwe w przyszłości…

Bardzo ciekawym (dla mnie) punktem programu była debata z dziennikarzami piszącymi o jawności. Troje dziennikarzy (dwie panie i pan) opowiadało o swoich doświadczeniach z informacją publiczną. Pani Karina Obara jest dziennikarką w Gazecie Pomorskiej, pani Bianka Mikołajewska – w OKO Press, a pan Jerzy Jurecki – w Tygodniku Podhalańskim.
W trakcie rozmowy przewijały się takie elementy jak zależność lokalnych dziennikarzy od ogłoszeń z urzędów, media lokalne opłacane przez władze samorządowe, czas pozyskiwania informacji na podstawie ustawy o DIP jako problem dziennikarzy, wpływ braku skarg środowiska mediów w przypadku nieudostępnienia informacji na powszechność praktyki ignorowania wniosków, a także pozycja lokalnych strażników i sygnalistów. Była też mowa o zanikającym zawodzie dziennikarza śledczego, i o tym, że niektóre redakcje próbują takich twórców wspierać i promować. Ogólnie wyciągnęłam wniosek, że społeczeństwo słabo interesuje się tym, co się dzieje w okolicy, chyba, że jest jakiś ewidentny szwindel, a długie (jak na potrzeby dziennikarzy) procedury wnioskowe zniechęcają, choć mimo tych przeszkód większość piszących z ustawy o DIP korzysta.

W części ogólnodostępnej, z sali padały pytania między innymi o to, czy właściwe jest uprzywilejowywanie dziennikarzy ( w rozmowie dziennikarzy padło stwierdzenie, że dla grupy społecznej pt. dziennikarze powinno się skrócić czas na udzielenie odpowiedzi, jaki ma urząd), czy rozważane jest skorzystanie z dorobku lokalnych strażników, padały propozycje w jaki sposób wybrnąć z kwestii mediów zależnych od samorządu. Ja zasugerowałam, że dziennikarze padli ofiarą swoich własnych działań. Od lat nie piszą DLACZEGO ważne jest patrzenie władzy na ręce, skupiają się na newsach jednego dnia, wspierając proces odmóżdżania społeczeństwa. I zapytałam, czy planują jakieś działania zmienające ten proces, mające na celu edukację. Jak wywnioskowałam po odpowiedzi – nie zostałam zrozumiana.
Chodziło mi o konkretne artykuły typu – fundusz promocyjny spółki XYZ wynosi fefset tysięcy złotych. Promocji XYZ nie potrzebuje, bo jest spółką lokalną, monopolistą na rynku. Gdyby to przeznaczyć na przykład na konserwację sieci, cena wody spadłaby o 20 groszy za litr. Co w przeciętnym gospodarstwie daje pięćdziesiąt złotych rocznie oszczędności (wartości wzięte z sufitu, chodzi o mechanizm przedstawiania informacji).
Albo tak – spółka ZYX zatrudniła byłego wiceprezesa (który przyłożył rękę do przekrętu w spółce, ale za niego nie odpowiedział) na stanowisku dyrektora, bo wicek jest ze spółką zaznajomiony, bierze udział w jakimś tam procesie, a nowo powołany prezes jeszcze tej wiedzy nie ma. Chodzi o zapewnienie ciągłości procesu. Super. Pytania dziennikarzy, które powinny paść:  Ile czasu zatem dostaje nowy prezes na przejęcie obowiązków? Jeśli po upływie tego czasu wicek/dyrektor dalej pozostaje w zatrudnieniu, to powinien powstać tekst pt. Dlaczego uciekają nasze pieniądze. Treść mniej więcej taka: zatrudnianie byłego wiceprezesa generuje koszty rzędu powiedzmy 10 tysięcy złotych miesięcznie, co przez okres X daje nam kwotę Y. Gdyby te pieniądze zużytkować w inny sposób, w ciągu miesiąca można byłoby podłączyć do sieci Z ulic. Czyli dzielnica PRS byłaby w całości skanalizowana.
Żeby ludzie skojarzyli, że mówimy o ich pieniądzach, trzeba im pokazywać paluchem, w jaki sposób to, co dzieje się w spółkach wpływa na ich portmonetkę. Nawet jeśli do części społeczeństwa ogólny przekaz dociera, to zwykle na zasadzie: tak wiem, przekręty są, ale co na to poradzić. Dziennikarze mają narzędzia, którymi mogą przekazać mieszkańcom nie tylko JAK nasze pieniądze beztrosko wyciekają z tej czy innej spółki, ale też podpowiedzieć CO można zrobić, by do takich sytuacji nie dochodziło. Muszą tylko chcieć tych narzędzi używać i pisać tak, by przebić się przez wstępną skorupę tumiwisizmu, wyprodukowaną prze lata, niestety przy dużym udziale mediów.
Po zakończeniu debaty trwały rozmowy w kuluarach, bardzo ciekawe, pouczające i emocjonujące. Ja na przykład uzyskałam kilka wskazówek, jak dotrzeć do dobrych dziennikarzy lokalnych. Zobaczymy, czy okażą się skuteczne.

W trakcie spotkania można było zapoznać się z produktami codziennego użytku, zaprojektowanymi przez polskich artystów, inspirowanych pracą watchdogów. Gadżety te można kupić w sklepie TUTAJ. Na Wielkim Zjeździe Watchdogów miałam okazję „pobawić” się szklankami i czajniczkiem – genialna sprawa. Oba produkty polecam na prezenty – przy pierwszym nalewaniu wody do szklanek odruchowo przytrzymywałam naczynie, bo byłam pewna, że się wywróci… :D Lustro wypróbowałam przy okazji walnego zgromadzenia członków stowarzyszenia, a teraz obejrzałam również klawiaturę. Nie tylko dizajnerska i niespotykana, ale i funkcjonalna – na klawiszu „enter” ma takie małe Tatry, które zmuszają do zastanowienia się, czy rzeczywiście to, co piszemy, nadaje się do wysłania. Ja na przykład, choć jeszcze nie mam tego gadżetu już przy pisaniu tego tekstu doszłam do wniosku, że jeden z akapitów mogę śmiało usunąć – nie wnosi nic, a może komuś zrobić przykrość, bo ja mam świra na jakimś punkcie… Fajna sprawa, zobaczcie sami. Tym bardziej, że sezon ślubów trwa cały rok, a wkrótce różne święta ogólnospołeczne.Oczywiście - dochód uzyskany ze sprzedaży giftów idzie na działalność Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska!

Wypiliśmy oczywiście toast „ za jawność Waszą i naszą” i z wielkim trudem zakończyliśmy spotkanie, wypychani przez zmęczony, ale niezwykle miły i pomocny personel Zachęty. Zdjęcia i oficjalna relacja ze spotkania są TUTAJ.
Warto było spędzić 16 godzin w drodze, by wziąć udział w Toaście. Za rok też się wybieram – jedziecie ze mną?

p.s. W trakcie spotkania na telebimie wyświetlane były życzenia urodzinowe dla ustawy o dostępie do informacji publicznej. Ze Szczecina także, między innymi od pana Jerzego Bielca :D