Na spotkanie w warszawskiej zachęcie przybyło około
stu osób. W czasie powitania zarząd stowarzyszenia Sieć Obywatelska Watchdog
Polska przekazał, że świętujemy nie tylko dzień jawności, ale także piętnastą
rocznicę uchwalenia ustawy o dostępie do informacji publicznej. To dużo i mało.
Dużo – bo od tak dawna możemy korzystać z narzędzia do monitorowania władzy,
mało – bo tak naprawdę i na szerszą skalę to narzędzie jest używane od kilku
zaledwie lat. Kiedy sobie to uzmysłowiłam, jeszcze bardziej utwierdziłam się w
przekonaniu, że w Polsce prawdziwa edukacja obywatelska zawodzi na całej linii.
Dzieci i młodzież uczą się formułek o władzy, a bardziej przydatne byłaby
praktyczna nauka korzystania ze swoich praw – między innymi na przykład
warsztaty z pisania wniosków o udostępnienie informacji publicznej. Oczywiście
– to utopijne marzenia, bo władza nie lubi, kiedy obywatel ją podgląda – sama
nie zrobi nic, by kształcić świadomych swoich praw obywateli, bo to jest
uciążliwe w przyszłości…
Bardzo ciekawym (dla mnie) punktem programu była
debata z dziennikarzami piszącymi o jawności. Troje dziennikarzy (dwie panie i
pan) opowiadało o swoich doświadczeniach z informacją publiczną. Pani Karina
Obara jest dziennikarką w Gazecie Pomorskiej, pani Bianka Mikołajewska – w OKO
Press, a pan Jerzy Jurecki – w Tygodniku Podhalańskim.
W trakcie rozmowy przewijały się takie elementy jak
zależność lokalnych dziennikarzy od ogłoszeń z urzędów, media lokalne opłacane
przez władze samorządowe, czas pozyskiwania informacji na podstawie ustawy o
DIP jako problem dziennikarzy, wpływ braku skarg środowiska mediów w przypadku
nieudostępnienia informacji na powszechność praktyki ignorowania wniosków, a
także pozycja lokalnych strażników i sygnalistów. Była też mowa o zanikającym
zawodzie dziennikarza śledczego, i o tym, że niektóre redakcje próbują takich
twórców wspierać i promować. Ogólnie wyciągnęłam wniosek, że społeczeństwo
słabo interesuje się tym, co się dzieje w okolicy, chyba, że jest jakiś
ewidentny szwindel, a długie (jak na potrzeby dziennikarzy) procedury wnioskowe
zniechęcają, choć mimo tych przeszkód większość piszących z ustawy o DIP
korzysta.
W części ogólnodostępnej, z sali padały pytania między
innymi o to, czy właściwe jest uprzywilejowywanie dziennikarzy ( w rozmowie
dziennikarzy padło stwierdzenie, że dla grupy społecznej pt. dziennikarze
powinno się skrócić czas na udzielenie odpowiedzi, jaki ma urząd), czy rozważane
jest skorzystanie z dorobku lokalnych strażników, padały propozycje w jaki
sposób wybrnąć z kwestii mediów zależnych od samorządu. Ja zasugerowałam, że
dziennikarze padli ofiarą swoich własnych działań. Od lat nie piszą DLACZEGO
ważne jest patrzenie władzy na ręce, skupiają się na newsach jednego dnia,
wspierając proces odmóżdżania społeczeństwa. I zapytałam, czy planują jakieś
działania zmienające ten proces, mające na celu edukację. Jak wywnioskowałam po
odpowiedzi – nie zostałam zrozumiana.
Chodziło mi o konkretne artykuły typu – fundusz
promocyjny spółki XYZ wynosi fefset tysięcy złotych. Promocji XYZ nie
potrzebuje, bo jest spółką lokalną, monopolistą na rynku. Gdyby to przeznaczyć
na przykład na konserwację sieci, cena wody spadłaby o 20 groszy za litr. Co w
przeciętnym gospodarstwie daje pięćdziesiąt złotych rocznie oszczędności
(wartości wzięte z sufitu, chodzi o mechanizm przedstawiania informacji).
Albo tak – spółka ZYX zatrudniła byłego wiceprezesa
(który przyłożył rękę do przekrętu w spółce, ale za niego nie odpowiedział) na
stanowisku dyrektora, bo wicek jest ze spółką zaznajomiony, bierze udział w
jakimś tam procesie, a nowo powołany prezes jeszcze tej wiedzy nie ma. Chodzi o
zapewnienie ciągłości procesu. Super. Pytania dziennikarzy, które powinny
paść: Ile czasu zatem dostaje nowy
prezes na przejęcie obowiązków? Jeśli po upływie tego czasu wicek/dyrektor
dalej pozostaje w zatrudnieniu, to powinien powstać tekst pt. Dlaczego uciekają
nasze pieniądze. Treść mniej więcej taka: zatrudnianie byłego wiceprezesa
generuje koszty rzędu powiedzmy 10 tysięcy złotych miesięcznie, co przez okres
X daje nam kwotę Y. Gdyby te pieniądze zużytkować w inny sposób, w ciągu
miesiąca można byłoby podłączyć do sieci Z ulic. Czyli dzielnica PRS byłaby w
całości skanalizowana.
Żeby ludzie skojarzyli, że mówimy o ich pieniądzach,
trzeba im pokazywać paluchem, w jaki sposób to, co dzieje się w spółkach wpływa
na ich portmonetkę. Nawet jeśli do części społeczeństwa ogólny przekaz dociera,
to zwykle na zasadzie: tak wiem, przekręty są, ale co na to poradzić.
Dziennikarze mają narzędzia, którymi mogą przekazać mieszkańcom nie tylko JAK
nasze pieniądze beztrosko wyciekają z tej czy innej spółki, ale też
podpowiedzieć CO można zrobić, by do takich sytuacji nie dochodziło. Muszą
tylko chcieć tych narzędzi używać i pisać tak, by przebić się przez wstępną
skorupę tumiwisizmu, wyprodukowaną prze lata, niestety przy dużym udziale
mediów.
Po zakończeniu debaty trwały rozmowy w kuluarach,
bardzo ciekawe, pouczające i emocjonujące. Ja na przykład uzyskałam kilka
wskazówek, jak dotrzeć do dobrych dziennikarzy lokalnych. Zobaczymy, czy okażą
się skuteczne.
W trakcie spotkania można było zapoznać się z
produktami codziennego użytku, zaprojektowanymi przez polskich artystów,
inspirowanych pracą watchdogów. Gadżety te można kupić w sklepie TUTAJ. Na
Wielkim Zjeździe Watchdogów miałam okazję „pobawić” się szklankami i czajniczkiem
– genialna sprawa. Oba produkty polecam na prezenty – przy pierwszym nalewaniu
wody do szklanek odruchowo przytrzymywałam naczynie, bo byłam pewna, że się
wywróci… :D Lustro wypróbowałam przy okazji walnego zgromadzenia członków
stowarzyszenia, a teraz obejrzałam również klawiaturę. Nie tylko dizajnerska i
niespotykana, ale i funkcjonalna – na klawiszu „enter” ma takie małe Tatry,
które zmuszają do zastanowienia się, czy rzeczywiście to, co piszemy, nadaje
się do wysłania. Ja na przykład, choć jeszcze nie mam tego gadżetu już przy
pisaniu tego tekstu doszłam do wniosku, że jeden z akapitów mogę śmiało usunąć –
nie wnosi nic, a może komuś zrobić przykrość, bo ja mam świra na jakimś punkcie…
Fajna sprawa, zobaczcie sami. Tym bardziej, że sezon ślubów trwa cały rok, a
wkrótce różne święta ogólnospołeczne.Oczywiście - dochód uzyskany ze sprzedaży giftów idzie na działalność Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska!
Wypiliśmy oczywiście toast „ za jawność Waszą i naszą”
i z wielkim trudem zakończyliśmy spotkanie, wypychani przez zmęczony, ale
niezwykle miły i pomocny personel Zachęty. Zdjęcia i oficjalna relacja ze spotkania są TUTAJ.
Warto było spędzić 16 godzin w drodze, by wziąć udział
w Toaście. Za rok też się wybieram – jedziecie ze mną?
p.s. W trakcie spotkania na telebimie wyświetlane były życzenia urodzinowe dla ustawy o dostępie do informacji publicznej. Ze Szczecina także, między innymi od pana Jerzego Bielca :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz