środa, 27 września 2017

106. II Toast za Jawność w Szczecinie cz. 3 - ZBiLK, czyli polityka mieszkaniowa miasta

ZBiLK, czyli polityka mieszkaniowa miasta.

To był gorący temat tego wieczora. Na bazie kilku przykładów wyciągnęliśmy wniosek, że Szczecin nie ma spójnej i konkretnej polityki mieszkaniowej. Zdarzają się decyzje nielogiczne, prowadzące do wykluczenia społecznego ludzi, którzy z różnych względów losowych mieli problemy z płaceniem czynszów. Urząd w rozmowach z nimi nie stara się pomóc, tylko wykorzystuje ten moment (osoby starsze, niewykształcone) i podsuwając do podpisu niekorzystne dla lokatora dokumenty, pogarsza ich sytuację życiową i niszczy zaufanie do siebie. Mieszkań komunalnych jest mało, ale znajomi i przyjaciele opowiadają o wieloletnich pustostanach (na przykład w okolicach mariny na Gocławiu). Wiele osób wyjeżdża do pracy za granicą, wynajmując mieszkanie osobom trzecim - nie widać/nie słychać, by takie sytuacje były wyłapywane. Usłyszeliśmy też historię przydziału mieszkania, pod warunkiem włożenia w jego remont sporej sumy, w określonym (5 lat) czasie. Konkluzja była taka, że brakuje nam zaangażowania urzędu w sprawy tego typu - indywidualnego rozpatrywania spraw, elastyczności (na przykład w przypadku osób, które zalegały z czynszem przez dłuższy okres z powodu utraty pracy, ale po jej znalezieniu regulują należności na bieżąco), a także podpowiadania, jak można rozwiązać problem ZANIM urośnie do poziomu góry lodowej.

Poruszyliśmy też sprawę lokali usługowych, które stoją puste, bo ich najem jest nieopłacalny. Może obniżenie stawki czynszu do kwoty symbolicznej sprawi, że nie będą się przynajmniej niszczyły? Ktoś je będzie ogrzewał, remontował, a miasto otrzyma może niewielkie kwoty, ale je otrzyma - teraz stoją puste, generując wyłącznie koszty.

Uznaliśmy ten temat za na tyle interesujący, że postaramy się nie zakończyć go na dyskusji. Mam nadzieję, że wkrótce zaprosimy Państwa do współpracy.

105. II Toast za Jawność w Szczecinie cz. 2 - budżet obywatelski

Budżet obywatelski.

Gdzie pojawia się dyskusja o władzy, mieście i budżecie, musi pojawić się temat budżetu obywatelskiego. W naszej dyskusji przebijała się rezygnacja. Szczeciński Budżet Obywatelski rozczarowuje. Nie jest obywatelski, realizacje wybranych inwestycji często rozmijają się z wizją pomysłodawcy, a mieszkańcy interesują się nim coraz mniej. Miasto zachowuje się tak, jakby biernością chciało zniechęcić ludzi do udziału i wycofać się z pomysłu, zdejmując sobie z głowy ten problem.
Mówiliśmy o tym, że w kolejnej edycji widać egoistyczną postawę mieszkańców, którzy nie zastanawiają się nad tym, jaka inwestycja potrzebna jest miastu, by zapewnić jego równomierny rozwój, a patrzą tylko na to, czy ta inwestycja będzie potrzebna im. Rozmawialiśmy o wieloletnich zaniedbaniach na obszarach nadodrzańskich, które marnują swój potencjał. Pięknie usytuowany  Gocław, Golęcino, Stołczyn, Skolwin są bardzo zaniedbanymi obszarami. Załom od lat prosi o świetlicę kontenerową, by jeden z najdalej położonych terenów miał jakąś alternatywę dla dzieci i młodzieży, jeśli chodzi o spędzanie wolnego czasu. Pałac Młodzieży mógłby przyjmować na zajęcia także osoby z niepełnosprawnościami, ale nie ma windy. Mieszkańcy nie uznali, że warto otworzyć to miejsce dla osób do tej pory wykluczonych. Wynika to z jednej strony właśnie z egoizmu szczecinian, a z drugiej o kompletnym braku dyskusji nad projektami. Nie uczymy mieszkańców bycia obywatelskimi, nie wskazujemy, jak wpływa to na nasze miasto. Przytoczyłam podsumowanie dyskusji o roli samorządu i sposobach angażowania mieszkańców, jaka miała miejsce na ostatnim Baltic Business Forum, które odbyło się w Świnoujściu. "Rewitalizacja to nie remonty, rozwój to nie inwestycje". Społeczeństwo, które będzie nastawione "do siebie", które nie będzie zapoznawane rzetelnie i w sposób zrozumiały z sytuacją miasta, w którym nie zaczniemy kształtować postaw obywatelskich będzie bierne i roszczeniowe. Trzeba promować odpowiednie postawy. Zwracać uwagę, że skoro nasze dzieci mogą bezpiecznie, oświetlonymi drogami chodzić do szkoły, to zróbmy tak samo na sąsiednim osiedlu.

104. II Toast za Jawność w Szczecinie cz. 1 - mała aktywność mieszkańców

27.09.2017 wieczorem, w Szczecińskim Inkubatorze Kultury spotkaliśmy się na II Toaście za Jawność w Szczecinie. Impreza kameralna - przybyły na nią cztery osoby, ale bardzo interesująca. Dyskusje prowadzone były wielowątkowo i zwróciły uwagę na kilka ważnych zagadnień. Aby ułatwić czytanie, bo tekst będzie długi i "gęsto" pisany, kolejne poruszane tematy publikować będę w oddzielnych postach.

Mała aktywność i zaangażowanie mieszkańców.

Zastanawialiśmy się, z czego wynika i jak to zmienić. Rozmawialiśmy o tym, że nie mamy tradycji kontrolowania władzy, zarządzania wspólną przestrzenią. Głównie z tego powodu, że wpływ mieszkańców na to, co się wkoło nich działo, przez lata był zerowy. Ludzie traktują władzę jako coś niezmiennego, z czym trudno polemizować. Nie chcą się angażować, póki problem ich nie dotyczy. A jeśli ich dotyczy, ale nie jest uciążliwy, to też zwykle nic z nim nie robią. Aktywizacja następuje dopiero w chwili, kiedy problem naprawdę zaczyna doskwierać, stanowi zagrożenie ich życia lub zdrowia, albo uniemożliwia im pracę i normalne funkcjonowanie. Wtedy dopiero zaryzykują starcie z władzą. Bo ludzie boją się władzy. Władza może w rewanżu nie przydzielić dziecku miejsca w przedszkolu, nie dać dofinansowania do czegoś, zmienić życie w piekło. Stosunek władza-mieszkaniec jest konfrontacyjny, wręcz feudalny. Niewielu samorządowców i niewielu mieszkańców zakłada współpracę, dyskusję, wypracowanie stanowiska na drodze porozumienia. Aktywny, zainteresowany życiem okolicy mieszkaniec postrzegany jest przez władzę jako upierdliwy petent, nie mający pojęcia o funkcjonowaniu miasta i uniemożliwiający normalną pracę urzędu. Dlatego władza wysyła urzędników na szkolenia, jak sobie radzić z "pieniaczami", jak ich spławiać, unikać, izolować i nie dawać tego, o co prosi (są organizowane specjalne szkolenia z tematu "Jak nie udzielać informacji"). Urzędnik jawi się dla odmiany jako oszust, wyzyskiwacz, krętacz, nierób i co tam kto sobie chce dopisać. Takie podejście obu stron z góry wyklucza współpracę. Dyskutowaliśmy o tym, w jaki sposób zmienić nastawienie do siebie tych dwóch grup, bo bez tego skuteczna zmiana nie jest możliwa. Wnioski? A proszę bardzo - wystarczy:
- założyć, że druga strona nie jest wrogiem, tylko nie zwróciła uwagi na to, co dla nas jest widoczne jak na dłoni - tłumaczyć, uzasadniać, podawać przykłady, zamiast krzyczeć, używać ostrych słów i komentarzy;
- informować - coś, co dla nas jest oczywiste, nie jest często oczywiste dla wszystkich, zatem dzielmy się informacją (o dziurze w chodniku, o procedurach w urzędzie);
- używać argumentów, podsuwać pomysły rozwiązań;
- słuchać co się do nas mówi i słyszeć to;
- zwracać uwagę na dobre praktyki i brać przykład z samorządów, które współpracują ściśle z mieszkańcami.
Chwilę zajęła dyskusja o tym, co zrobić, jeśli mieszkańcy władzy się boją. Przypomniałam, że od tego jest sieć. Nie tylko Sieć Obywatelska Watchdog Polska, która pomaga każdemu, kto chce kontrolować władzę, ale też sieć lokalnych watchdogów, stowarzyszeń i fundacji. Każda próba zastraszenia mieszkańców, o której się dowiemy, odbije się echem w całej Polsce. Nagłośnimy naciski, jakie wywiera się na aktywistów, wesprzemy w internecie, poszukamy prawników, którzy pomogą, może nawet za symboliczną złotówkę, a kiedy będzie trzeba, przyjedziemy i staniemy ramię w ramię.
Rozmawialiśmy też o tym, że ludziom nie chce się czekać na zmiany. Że wprowadzenie ich za pięć czy dziesięć lat nikogo nie interesuje. Zwróciłam uwagę, że w tych miejscach, gdzie dialog z władzą został nawiązany, zmiany pojawiają się znacznie szybciej. A wtedy sąsiedzkie sołectwa czy gminy widząc sukcesy, też chcą tego u siebie. Najgorzej jest zacząć, ale potem to idzie coraz sprawniej. I więcej ludzi się zapala do działania.