środa, 27 września 2017

104. II Toast za Jawność w Szczecinie cz. 1 - mała aktywność mieszkańców

27.09.2017 wieczorem, w Szczecińskim Inkubatorze Kultury spotkaliśmy się na II Toaście za Jawność w Szczecinie. Impreza kameralna - przybyły na nią cztery osoby, ale bardzo interesująca. Dyskusje prowadzone były wielowątkowo i zwróciły uwagę na kilka ważnych zagadnień. Aby ułatwić czytanie, bo tekst będzie długi i "gęsto" pisany, kolejne poruszane tematy publikować będę w oddzielnych postach.

Mała aktywność i zaangażowanie mieszkańców.

Zastanawialiśmy się, z czego wynika i jak to zmienić. Rozmawialiśmy o tym, że nie mamy tradycji kontrolowania władzy, zarządzania wspólną przestrzenią. Głównie z tego powodu, że wpływ mieszkańców na to, co się wkoło nich działo, przez lata był zerowy. Ludzie traktują władzę jako coś niezmiennego, z czym trudno polemizować. Nie chcą się angażować, póki problem ich nie dotyczy. A jeśli ich dotyczy, ale nie jest uciążliwy, to też zwykle nic z nim nie robią. Aktywizacja następuje dopiero w chwili, kiedy problem naprawdę zaczyna doskwierać, stanowi zagrożenie ich życia lub zdrowia, albo uniemożliwia im pracę i normalne funkcjonowanie. Wtedy dopiero zaryzykują starcie z władzą. Bo ludzie boją się władzy. Władza może w rewanżu nie przydzielić dziecku miejsca w przedszkolu, nie dać dofinansowania do czegoś, zmienić życie w piekło. Stosunek władza-mieszkaniec jest konfrontacyjny, wręcz feudalny. Niewielu samorządowców i niewielu mieszkańców zakłada współpracę, dyskusję, wypracowanie stanowiska na drodze porozumienia. Aktywny, zainteresowany życiem okolicy mieszkaniec postrzegany jest przez władzę jako upierdliwy petent, nie mający pojęcia o funkcjonowaniu miasta i uniemożliwiający normalną pracę urzędu. Dlatego władza wysyła urzędników na szkolenia, jak sobie radzić z "pieniaczami", jak ich spławiać, unikać, izolować i nie dawać tego, o co prosi (są organizowane specjalne szkolenia z tematu "Jak nie udzielać informacji"). Urzędnik jawi się dla odmiany jako oszust, wyzyskiwacz, krętacz, nierób i co tam kto sobie chce dopisać. Takie podejście obu stron z góry wyklucza współpracę. Dyskutowaliśmy o tym, w jaki sposób zmienić nastawienie do siebie tych dwóch grup, bo bez tego skuteczna zmiana nie jest możliwa. Wnioski? A proszę bardzo - wystarczy:
- założyć, że druga strona nie jest wrogiem, tylko nie zwróciła uwagi na to, co dla nas jest widoczne jak na dłoni - tłumaczyć, uzasadniać, podawać przykłady, zamiast krzyczeć, używać ostrych słów i komentarzy;
- informować - coś, co dla nas jest oczywiste, nie jest często oczywiste dla wszystkich, zatem dzielmy się informacją (o dziurze w chodniku, o procedurach w urzędzie);
- używać argumentów, podsuwać pomysły rozwiązań;
- słuchać co się do nas mówi i słyszeć to;
- zwracać uwagę na dobre praktyki i brać przykład z samorządów, które współpracują ściśle z mieszkańcami.
Chwilę zajęła dyskusja o tym, co zrobić, jeśli mieszkańcy władzy się boją. Przypomniałam, że od tego jest sieć. Nie tylko Sieć Obywatelska Watchdog Polska, która pomaga każdemu, kto chce kontrolować władzę, ale też sieć lokalnych watchdogów, stowarzyszeń i fundacji. Każda próba zastraszenia mieszkańców, o której się dowiemy, odbije się echem w całej Polsce. Nagłośnimy naciski, jakie wywiera się na aktywistów, wesprzemy w internecie, poszukamy prawników, którzy pomogą, może nawet za symboliczną złotówkę, a kiedy będzie trzeba, przyjedziemy i staniemy ramię w ramię.
Rozmawialiśmy też o tym, że ludziom nie chce się czekać na zmiany. Że wprowadzenie ich za pięć czy dziesięć lat nikogo nie interesuje. Zwróciłam uwagę, że w tych miejscach, gdzie dialog z władzą został nawiązany, zmiany pojawiają się znacznie szybciej. A wtedy sąsiedzkie sołectwa czy gminy widząc sukcesy, też chcą tego u siebie. Najgorzej jest zacząć, ale potem to idzie coraz sprawniej. I więcej ludzi się zapala do działania.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz