czwartek, 3 września 2015

40. Wojewódzki Sąd Administracyjny - spotkania 03.09.2015

Upubliczniłam raport, ale na dzień dzisiejszy interesują się nim niemal wyłącznie osoby fizyczne. Media jeszcze trawią, ewentualnie temat ich nie rusza :) Nic to, monitoring to pierwszy etap, przechodzę do kolejnego - informowanie o odnalezionych przeze mnie nieprawidłowościach prawnych, dziurach umożliwiających nadużycia, złych praktykach. Przygotowuję debatę na temat tego, co odkryłam, mam nadzieję, że przyjdziecie. :) Chcę zaprosić członków zarządu i rad nadzorczych dwóch spółek, które są zdublowane, żeby porozmawiać o konsekwencjach prawnych tego faktu, ale także szerzej o rekomendacjach zawartych w moim raporcie. Chcę stworzyć szerokie lobby na rzecz wprowadzenia ich w życie. Liczę na Was!

A teraz wracając do dzisiejszych spotkań w sądzie. Opiszę je po kolei, choć działy się niemal jednocześnie - pierwsza rozprawa była o 14.50 w sali nr 2, druga o 15.10 w sali nr 8. Ze względu na obsuwę porządku debatowania w sali nr 2 byłam pewna, że na tę drugą nie zdążymy. My, bowiem w sali sądowej wspierał mnie prezes Stowarzyszenia Sieć Obywatelska Watchdog Polska, Szymon Osowski.
Do sądu dotarłam wcześniej, ale nie ze względu na zdenerwowanie, tylko na mojego świra punktualności. Kilka minut po mnie przyszedł Szymon i powiedział, że kiedy mnie poproszą o wypowiedź, mam powiedzieć dokładnie to, co mówiłam na spotkaniu prezentującym mój raport. Pierwsza rozprawa dotyczyła odmowy udostępnienia mi przez ZWiK listy pracowników. Rozmawialiśmy sobie, że wynik tej rozprawy będzie ciekawy, bo pierwszy raz skarżymy decyzję odmowną w tej sprawie.
Z analizy tempa odhaczania spraw na tablicy zawieszonej przy drzwiach sali nr 2 wynikało jasno, że do sali nr 8 absolutnie nie zdążymy. W sali nr 8 skarżyłam decyzję, w której ZWiK odmówił mi udostępnienia umów o pracę z zarządem. Ustaliliśmy, że w razie czego ja lecę potem do ósemki, a Szymon czeka na uzasadnienie wyroku w dwójce.
Chwilę przed rozprawą pojawił się przedstawiciel ZWiK. Nawiązaliśmy rozmowę, w której poruszyliśmy między innymi temat, jak dużo powinno się udostępniać, żeby nie naruszać praw osób trzecich. Rozmowę przerwało wezwanie nas do sali nr 2. Weszliśmy, zajęliśmy wskazane przez sąd miejsca, rozpoczęła się rozprawa. Po zakończeniu procedur, czyli zebraniu upoważnień, streszczeniu, o co biega, zostałam poproszona o przedstawienie swojego stanowiska. Krótko, jak mnie Dorota Warakomska uczyła ( a co jest bardzo dla mnie trudne :D) powiedziałam, że prosiłam jedynie o listę imion i nazwisk pracowników ZWiK, które (jak sprawdziłam) nie są danymi wrażliwymi. Potrzebowałam ich do zweryfikowania, czy w spółce są/byli zatrudniani radni lub członkowie ich rodzin. Nie prosiłam o PESELe, umowy o pracę, adresy i inne takie. Koniec mojej przemowy. Po mnie mówił prawnik ZWiK. Powiedział, że gdybym napisała, do czego mi to potrzebne, to oni by natychmiast mi to udostępnili. Opowiadał o wątpliwościach dotyczących udostępniania informacji pracowników, w świetle ustawy o ochronie danych osobowych, o możliwych protestach poszkodowanych w takich sytuacjach pracowników i takie tam. Potem Szymon uzupełnił to, czego ja nie powiedziałam, czyli o tym, że tworzenie spółek miejskich w konsekwencjach prawnych przy jednoczesnym ograniczeniu dostępu do informacji publicznej może skutkować wyłączeniem ich mienia spod kontroli społecznej (to taki skrót cywila, bo wiadomo, że Szymon powiedział to prawniczym językiem konkretniej, z paragrafami i innymi takimi, czego ja, prosty człowiek, nie zapamiętałam :) ). Przypomniał, że na stanowiska pracy w urzędzie miejskim muszą odbywać się konkursy, których wyniki są jawne, w spółkach miejskich zaś brakuje procedur i kontroli nad procesem. Kiedy skończyliśmy nasze przemówienia, panie nas grzecznie pożegnały chwilowo, w celu ustalenia wyroku. Wyszliśmy i ja popędziłam do drugiej sali, a Szymon został. W drugiej sali okazało się, że już się nade mną naradzają. Nie wpuścili mnie, nie mogłam już niczego powiedzieć. I tam wyrok zapadł szybciej. Weszłam do sali sama, sąd rozpoczął odczytywanie, chwilę później wszedł do środka prawnik ZWiK. Wyrok brzmiał, że decyzje ZWiK zostają odrzucone (czy jak to się tam nazywa), zasądzono zwrot kosztów postępowania, ale wyszło, że nie ma co się cieszyć. Sąd uznał, że moje pytanie o udostępnienie informacji publicznej w postaci umów z zarządem nie było po prostu wnioskiem o informację publiczną. ZWiK powinien mnie o tym poinformować zwykłym pismem, a nie od razu wielkimi decyzjami. Uczciwie mówiąc, osłupiałam słysząc, że informacja publiczna dotyczy osób pełniących funkcje publiczne w zakresie pełnienia tych funkcji. A umowa o pracę osoby powoływanej na funkcję publiczną nie dotyczy pełnienia przez nią funkcji publicznej. :D Nie wiedziałam, czy mogę zapytać, jakiej funkcji zatem dotyczy, więc siedziałam cicho. Po ogłoszeniu uzasadnienia w sali trwały procedury okazania pełnomocnictwa pana reprezentującego ZWiK, ale mnie zwolniono, więc poleciałam do sali nr 2. Kiedy zrelacjonowałam Szymonowi uzasadnienie, był nie mniej zdziwiony, niż ja. Tym bardziej, że w ubiegłym tygodniu, w analogicznej sytuacji, dotyczącej spółki z Pabianic, sąd uznał jak najbardziej, że umowy z zarządem trzeba udostępnić. Od razu uznaliśmy, że będziemy składać skargę kasacyjną do NSA. :)
Weszliśmy do dwójki. Wyrok identyczny z tym z ósemki. Owszem, decyzja odrzucona, zwrot kosztów postępowania, ale wszystko dlatego, że powinni mi odpisać listem, a nie wydawać decyzję. Sędzina uzasadniła, że wnioski o udostępnienie informacji publicznej dotyczą osób pełniących funkcje publiczne, a większość osób na tej liście takich funkcji nie pełni. Argument dla mnie ok. Przy okazji pouczyła pana prawnika, że jeśli ktoś składa wniosek o informację publiczną to nie ma obowiązku wyjaśniania, do czego mu ona potrzebna. Organ zapytany ma podjąć decyzję, czy ją udostępnia, czy nie, ale pytający nie musi się tłumaczyć.
Po wyjściu z sali pruliśmy wszyscy do swoich obowiązków, bo wyrok, nie wyrok, na chleb zarobić trzeba. :)
Nie jestem zdołowana. Rozumiem i akceptuję argumenty dotyczące list pracowników. Nie rozumiem i nie akceptuję argumentów dotyczących zarządu spółki. Jako osoby pełniące funkcje publiczne zobowiązani są do publikowania oświadczeń majątkowych. Dla mnie umowa podpisana w związku z powołaniem/zatrudnieniem kogoś jako pełniącego funkcję publiczną dotyczy pełnienia funkcji publicznej, ale może sąd nie zwrócił na to uwagi. Nic to. Będziemy działać dalej.

Bardzo dziękuję za informacje o NiOL, chętnie skorzystam z informacji, jednak jako drugie skontroluję spółki, w których wykryłam działania niezgodne z prawem, czyli Szczeciński Fundusz Pożyczkowy sp. Z o.o. i Fundusz Wspierania Rozwoju Gospodarczego Miasta Szczecina sp. z o.o. Chcę się dowiedzieć, która rada nadzorcza jest "nie ważna", czyli jej decyzje nie mają mocy prawnej i jakie to rodzi konsekwencje prawne dla spółki. Być może na przykład wnioskowane przez nią nagrody dla zarządu, czyli konieczny będzie zwrot pieniędzy do kasy. Jedna ze spółek zajmuje się udzielaniem pożyczek. Jeśli to rada nadzorcza tej spółki de facto nie istniała, to czy trzeba będzie zwrócić otrzymane pożyczki? To szalenie interesujące. Obiecuję, że NiOL pójdzie na następny ogień, ok?

Wszelkie wiadomości i informacje na temat spółek miejskich, ich zarządzania, jawności i co Wam się jeszcze wyda ważne, proszę słać na inkubatorkulturyotwartosci@gmail.com.

Dziękuję, że jesteście ze mną :)

3 komentarze:

  1. Taka ciekawostka, otóż w Szczecinie Rada Miasta uchwala powołanie spółki miejskiej, jej założenie powierza Prezydentowi.
    Po czym Prezydent wydaje zarządzenie, zgodnie z którym przekazuje pieczę spółkę - Radzie Nadzorczej tej spółki.

    Gdy w spółce występują nieprawidłowości - nie można skarżyć ani prezydenta, ani składać skargi do Rady Miasta, bo wszelkie kompetencje "drabinką" powierzono "w dół" radzie nadzorczej spółki i jej prezesowi...

    Szczególnie ciekawie wygląda stosowanie kodeksu postępowania administracyjnego - gdy sprawę załatwia urząd jest to oczywiste, ale spółki miejskie - bywa - nie stosują.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. W trakcie opracowywania materiałów wiele razy natrafiałam na opinie, w których różni badacze wskazywali, że tworzenie spółek miejskich bywa manipulacją mieniem miejskim. Długi tych spółek nie są wliczane do bilansu gminy,czyli po ich utworzeniu powoduje zmniejszenie zadłużenia gminy, choć de facto nic się nie zmieniło. Wyjęcie spółek spod kontroli zewnętrznej może prowadzić do nieprawidłowości i nadużyć. Forsa Misiu! Forsa!

    OdpowiedzUsuń